sobota, 1 sierpnia 2009

Lajkonik ma się dobrze

I żeby to zademonstrować, razem z orszakiem, włóczkami i kapelą „Mlaskoty” co roku przemierza Kraków według ściśle ustalonej trasy i trzymając się tradycji i przydrożnych knajp, a niekiedy podpierając się murami.

Idzie z krakowskiego Zwierzyńca aż na rynek główny i zajmuje mu to cały dzień- na swojej drodze wchodzi do niemalże każdego sklepu, bije buławą przechodniów (co ma przynosić szczęście) i wyłudza od nich datki. Wszystko to lajkonik robi w ważącym zapewne wiele kilogramów ludowo-orientalnym stroju zaprojektowanym przez samego Wyspiańskiego oraz przy akompaniamencie podstarzałych już trochę Mlaskotów, którzy nieustannie mu przygrywają: Lajkoniku laj laj/ poprzez cały kraj..

Tradycja ma podobno przypominać o napadzie tatarskim na Kraków, ale być może jest tak naprawdę oryginalną, zabarwioną tym historycznym wydarzeniem kontynuacją obrzędów pogańskich, kultu zwierząt i wiosennym zaklęciem na udane plony.

Ważnym elementem lajkonikowej defilady, jak szybko się z resztą przekonaliśmy, jest picie. Lajkonik nie omija żadnego sklepu, czy to sklep z lampami, spożywczy czy z bielizną, no i knajpy również nie ominie. Wchodzi z nim wtedy cały orszak- rozdziewają się wszyscy z kontuszy i czapek, sztandary i flagi opierają o ścianę i siadają do piwa, czasem sobie któryś zapali, inny zadzwoni do żony z komórki.
Po chwili ruszają dalej, witani w drzwiach przez zachwyconych Krakowian czekających już na nich z kieliszkami i wódką i tak wieczorem docierają na rynek gdzie odbywa się ceremonialne zakończenie pochodu i gdzie, znów zgodnie z tradycją, Lajkonik zatańczy i się ukłoni a na koniec, nic innego, z samym prezydentem Krakowa wychyli kolejny kieliszek wódki.





poniedziałek, 8 czerwca 2009

lasu szczecina

Nareszcie pogoda, po ulewach pierwszych dni czerwca doczekaliśmy się i poszliśmy na pieszą wycieczkę do Lasu Wolskiego, najpierw autobusem potem spytaliśmy kilka przydrożnych babć o drogę a potem już czerwonym szlakiem, mieszając go czasem spontanicznie z czarnym i niebieskim.
Po godzinie marszu weszliśmy na kopiec Piłsudzkiego. Z kopca widać było cały Kraków, a także, w dole, opalającego się na czekoladę pana emeryta, który zastygł w słońcu stojąc przy ławce, na białym ręczniku, jakby długo nie mógł sobie o czymś przypomnieć.
Przy zoo usiedliśmy na małe co-nieco, w zgiełku i gwarze biegających wokoło, rozkrzyczanych dzieci (na miejsce przyjechało właśnie kilka szkolnych autobusów).
Po minięciu kolejnej polany- wśród soczystej zieleni lśniły półnagie ciała babć i dziadków, wszyscy w kostiumach, szortach, czapeczkach z daszkiem- dotarliśmy do klasztoru Kamedułów, gdzie atmosfera zgoła inna. Żadnych nagich ciał. Mnichów obowiązuje ścisła klauzula papieska, nie wychodzą poza mury klasztoru, spotykają się tylko na posiłkach i w czasie modlitw, resztę czasu (jak przeczytaliśmy na tablicy przy wejściu) poświęcają medytacji i samotności, odrzucając wszystko co może oddalić ich od Boga. Kobiety na teren klasztoru nie mają wstępu, oprócz kilku wyjątkowych dni w roku.
Wracaliśmy długo, trawa była długa i gęsta jak psia sierść, słońce kładło się nam pod stopy plamami i ani żywej duszy.






sobota, 14 lutego 2009

nie p

może nie powrót, ale post impromptu bo dzisiaj zadymka. Krakowa prawie już nie widać, połknęła go zima, w zasadzie moglibyśmy być gdziekolwiek.

zima przytłacza dosyć pięknie, bo na biało, ale jednak przez zaspy śnieżne wolniej się idzie i częściej się klnie. idę przez pola do pracy i toruje szlak innym, zostawiając pierwsze ślady. na przystanku smutek i plucha, w tramwaju ludzie patrzą na siebie złowrogo, szczególnie gdy trzeba ustąpić miejsca. wszyscy cierpimy, jest już luty, zima trzyma nas w garści, jesteśmy wycieńczeni, twarze nam zszarzały od braku słońca i witamin (co poniektórzy ratują się solarium), paski trzeba było popuścić od drożdżówek i gorącej czekolady.

za to wieczorem śnieg przynosi ulgę i ciszę. niektóre dźwięki tłumi całkowicie ale na przykład szczekanie psa na spacerze odbija i nagłaśnia. ludzie znikają z ulic do domu, ogrzewanie centralne, zupa, telewizor i herbata. na zewnątrz pozostaje biały bezruch a wewnątrz cały naród czeka na odwilż.



na zdjęciach: zima z domu, zima z pracy