I żeby to zademonstrować, razem z orszakiem, włóczkami i kapelą „Mlaskoty” co roku przemierza Kraków według ściśle ustalonej trasy i trzymając się tradycji i przydrożnych knajp, a niekiedy podpierając się murami.
Idzie z krakowskiego Zwierzyńca aż na rynek główny i zajmuje mu to cały dzień- na swojej drodze wchodzi do niemalże każdego sklepu, bije buławą przechodniów (co ma przynosić szczęście) i wyłudza od nich datki. Wszystko to lajkonik robi w ważącym zapewne wiele kilogramów ludowo-orientalnym stroju zaprojektowanym przez samego Wyspiańskiego oraz przy akompaniamencie podstarzałych już trochę Mlaskotów, którzy nieustannie mu przygrywają: Lajkoniku laj laj/ poprzez cały kraj..
Tradycja ma podobno przypominać o napadzie tatarskim na Kraków, ale być może jest tak naprawdę oryginalną, zabarwioną tym historycznym wydarzeniem kontynuacją obrzędów pogańskich, kultu zwierząt i wiosennym zaklęciem na udane plony.
Ważnym elementem lajkonikowej defilady, jak szybko się z resztą przekonaliśmy, jest picie. Lajkonik nie omija żadnego sklepu, czy to sklep z lampami, spożywczy czy z bielizną, no i knajpy również nie ominie. Wchodzi z nim wtedy cały orszak- rozdziewają się wszyscy z kontuszy i czapek, sztandary i flagi opierają o ścianę i siadają do piwa, czasem sobie któryś zapali, inny zadzwoni do żony z komórki.
Po chwili ruszają dalej, witani w drzwiach przez zachwyconych Krakowian czekających już na nich z kieliszkami i wódką i tak wieczorem docierają na rynek gdzie odbywa się ceremonialne zakończenie pochodu i gdzie, znów zgodnie z tradycją, Lajkonik zatańczy i się ukłoni a na koniec, nic innego, z samym prezydentem Krakowa wychyli kolejny kieliszek wódki.